Dziś zaliczyliśmy 3 tys. metrów z 4 letnim dzieckiem. Wybralismy bardziej strome wejście do Kościoła niż wczoraj, było miejscami tak stromo, że trzeba było wspinać się prawie pionowo po korzeniach drzew wystających z ziemi. Na szczęscie złapalam stopa dla mnie i dla córci ( bo więcej nie było miejsca w jeepie) i zabrał nas przyjemny Litwin, były tajski bokser,który samotnie przemierza świat. Nie wiem ile jechaliśmy ale było całkiem sympatycznie, mimo niesprzyjającego dyskomfortu w postaci nienaturalnej pozycji. Ale nie narzekam, przygoda niecodzienna. Także po długim marszu w kierunku pięciotysięcznika , spoczęsliśmy sobie na trawce zajadając ciastka. Byliśmy tak potwornie zmęczeni, a w planach mieliśmy jeszcze zwiedzanie wodospadów, kościoła i wioseczki położonej wyosko hen w górach na granicy z Rosją. Byłam wściekła ze zmęczenia i już załowałam decyzji, jednak widoki, przepiękna natura zrekompensowały wszystkie braki sił i dodały nadprzyrodzonej energii. Widoki nie kolorowane, nie poprawiane... Kaukaz i jego dary natury.