na Cayo Santa Maria zabrał nas pan taksówkarz, który w rozmowie okazał się okulistą, pracującym za miesięczne wynagrodzenie 50 CUC, w weekendy dorabia sobie jako taksówkarz wożąc turystów wszędzie, gdzie zapragną. My wybraliśmy Cayo Santa Maria. Podróż była wspaniała. Okulista, niezepsuty pieniądzem, szczery, radosny opowiadał o sobie, o swoim szczęściu, rodzinie, życiu na Kubie, że "everyone is on a black market", bo inaczej się nie da. Ale nigdy by z Kuby nie wyjechał. Część studiów odbył w Barcelonie, ale nie mógł doczekać się powrotu na Kubę, że tutaj chce żyć i starzeć się, bo tu jest szczęśliwy. Wspaniały człowiek, pozytywny, normalny, pomocny. Podróż była długa 50 km w jedną stronę. Kiedy tylko wjechaliśmy na fantastyczną groblę, musieliśmy zatrzymać się na kontrolę paszportową. " Here is border, here is Cuba, there is the rest of the world". Coś strasznego! Na Cayo Coco nie mają wstępu Kubańczycy. Ludzie jadą na wakacje All Inclusive i płacą za to, by Kubańczycy nie mogli korzystać z plaży. Tylko muzyka sprawia, że mozesz czuć się tutaj jak na Kubie. W sklepach jest WSZYSTKO, apteki są pełne, hotele przypominają wielkie ośrodki wypoczynkowe z Europy. Kubańczyków brak. Istny Apartheid, rasizm a wszystko w cenie All Inclusive!!!!
W drodze na Cayo Santa Maria, zatrzymujemy się, tylko po to by pozwolić Michałowi kierować swoim Chevroletem z 53 roku. Pierwszy raz widzę taką radość na twarzy Michała, chyba nigdy wcześniej nie widziałam takiego uśmiechu. Pewnie fajne uczucie...
Plaża... Plaża jest tak piękna, że łzy same mi wypełniają oczy, ale to ze szczęścia. Nigdy wcześniej nie widziałam takiego koloru wody. Podchodzi do mnie kierowca i mówi, że wyglądam na szczęśliwą. Tak, jestem przeszczęśliwa, bowiem zawsze myślałam, że wakacyjne foldery biur podróży wciskają mi kit, że woda może mieć kolor turkusowy i jest przezroczysta jak na basenie. A jednak to prawda.
Na plaży jesteśmy nielegalnie. Nie mamy opasek na rękę "All Inclusive" ale nasz kierowca-okilista, mówi "don't worry" i przynosci nam butelkę rumu, colę, wiadro lodu i mówi, że czas na Cuba Libre, siedzimy wszyscy razem kilka godzin, rozmawiamy o Kubie, dowiadujemy się wielu naprawdę ciekawych rzeczy, o których z książek się nie dowiem. Za chwilę przynoszą nam przystawki i obiad,a później owocowy deser. Okazuje się, że to pacjent naszego kierowcy, który przynosi oczywiście nielegalnie te wszystkie dobre rzeczy. Jest wspaniale.
Po kilku godzinach musimy niestety wracać i mój osobisty raj kończy się wraz z zamknięciem drzwi chevroleta. Oj będę tęsknić za Kubą.....