Powrót z najpiękniejszej plaży jaką kiedykolwiek widziałam do Remedios. A w Remedios proszę państwa PARADA. Ale fajnie,popatrzymy jak bawią się Kubańczycy w malutkim miasteczku bez turystycznego ruchu. Każdy dumnie dzierży w dłoni pochodnię własnej produkcji. Tysiące ludzi na ulicach krzyczą wniebogłosy, na środku placu stoi papierowy ptak ozdobiony pochodniami. Ludzie tańczą, bawią się i zaczyna się podpalanie. Ptak zaczyna strzelać ogniem w ludzi, pochodnie wylatują w powietrze w całości a następnie spadają w tłum. Zero zabezpieczeń, nie widać policji, straży pożarnej nie ma. Wszystkim się podoba, do czasu... wśród starszych i dzieci wybucha panika,ludzie uciekają i chowają się po domach. Zakładałam,ze wszystko potrwa może z 20 minut. Niestety mylę się, bo impreza trwa 4 godziny. Całą "zabawę" rozjuszonego tłumu wraz z "home made fireworks" spędzamy w Casa particulares które mieści się w samym centrum. Obserwujemy zza okna blask, żonglerkę i płonącego ptaka. Na szczęście internet dociera słabo do domu, więc zabijamy czas kontaktując się z Polską. W końcu gdy troszkę się uspokaja idziemy na dach restauracji mieszczącej się przy placu i obserwujemy bawiących się ludzi. Kelner serwuje mojito,oraz el presidente, w tle z telewizora leci współczesna salsa z piosenkarzami w przyciasnych ubraniach, obwieszonymi złotem.
Gdy tłum się rozchodzi, idziemy na plac bo rozstawia się kubańska kapela. W końcu spontaniczna salsa, nie dla turystów, ale zorganizowana dla miejscowych. Coś wspaniałego. Każdego nosi, każdemu nogi same chodzą, pośladki skaczą na lewo i prawo. Porywa mnie nauczyciel tańca i tańczymy salsę. Wygłupiam się przy tym jak nastolatka aż brzuch mnie boli ze śmiechu. Policjanci leniwie obserwują towarzystwo. Spotykamy parę chłopaków, Polaka i Bułgara, pijemy wspólnie rum. Wymieniamy doświadczenia, rozmawiamy przez dłuższy czas ale później idziemy już spać... bo jesteśmy bardzo zmęczeni. Nie mamy planów co do dalszej podróży. Zakładamy zwiedzanie Santa Clara... właściwie, pojedziemy tam, gdzie nas zawiozą.