Po krótkim pobycie w Santa Clara, dajemy drugą szansęmiastu Cienfuegos. Kierowca ni w ząb mówi po angielsku, ale zawozi nas na półwysep za Cienfuegowskim Malecon, gdzie są kolonialne pałace i hacjendy rodem z filmów. Nocleg 30 CUC, nie dało się utargować nawet 5 CUC, więc jedziemy dalej. Wszędzie podobnie. W końcu stwierdziliśmy, że poszukamy sami noclegu, nie obarczając problemami naszego kierowcy. Ledwie wysiedliśmy zaczepił nas przemiły Pan, zaproponował 20 CUC, zgodziliśmy się od razu. Na powitanie przyniósł sok z Guaravy. Pokoik był uroczy , a na dachu budynku romantyczny tarasik. Zrzuciliśmy bety i poszliśmy na stację Viazul szukać transportu na jutro. Wszędzie oferują przejazdy, więc dwóch kierowców aż prawie się o nas pokłócili delikatnie mówiąc. Nikt nie chciał zejść z ceny Za przejazd do Playa Larga 10 CUC, a powszechnie wiadomo, że tam gdzie dwóch się bije to trzeci korzysta. Tym trzecim okazał się czarnoskóry, młody Kubańczyk ze złotym uzębieniem i równie złotym łańcuchem na szyi. Zaproponował 7 CUC. Zapisał nasze dane, ale szczerze mówiąc, bałam się, że po nas jednak nie przyjedzie.
Na drogę powrotną do centrum miasta wybraliśmy karocę zaprzęgniętą w jednego wierzchowca. Cały wóz trzeszczał,a mnie bolał tyłek od drewnianej deski na której siedziałam i podskakiwałam na każdej dziurze. Przejazd kilku kilometrów kosztował raptem 1 CUC ;D
Wybraliśmy się na półwysep, gdzie stoi mnóstwo odrestaurowanych, pięknych budynków. Potem zwiedziliśmy centrum miasta. Miasto jest naprawdę piękne, jednak nie ma wielu miejsc, które oferują więcej. Wystarczy w zupełności jeden dzień, by się w nim odprężyć.
Miasto wyraźnie nas nie lubi, gdyż po raz kolejny zafundowało nam deszcz. Na szczęście ulewa była ciepła, więc nie popsuła nam humorów, a raczej przypomniała dzieciństwo.
Wody stało tyle na ulicach, że nie sposób było ominąć, więc czasem trzeba było wejść po kolana do kałuży. Moje biedne buty nie doczekają lata w Polsce ;(