Droga do Sevan była tak malownicza, że nie sposób tego opisać. Myślę, że mogliby tu nakręcić Władcę Pierścieni bez efektów specjalnych, Przepiękna zieleń spiwijała góry. Tak soczystej barwy trawy chyba nigdy nie widziałam. Po drodze oczywiście złapała nas ulewa z gradem, a jadąc w górach w takich warunkach było bardzo niebezpiecznie, osuwiska, kruszące się skały a także dziury w drogach. Tak intensywnie padało, że w przeciągu kilku minut mogliśmy podziwiać świeżopowstałe wodospady. Na szczęscie w okolicy jeziora Sewan wszystko ustalo.
Co mogę wam polecić, to zatrzymaj się przy drodze biegnącej wzdłuż jeziora jeśli zobaczysz stoisko z wędzonymi rybami. NIGDY, przenigdy nie jadłam tak cudownej wędzonej ryby. Trochę było wstyd tak się zatrzymać, ale później żałowałam, że już więcej nie było żadnego pana, który by stał przy drodze z rybami, bo zrobiłabym zapasy na całą naszą podróż. Opcja surowej suszonej ryby też jest pyszna...ale zdecydowanie lepsza jest wersja wędzona.
Do Sewanu przybyliśmy pod wieczór. Monastyr był ciekawie położony nad turkusowymi wodami jeziora, lecz z tych wszystkich, które obejrzeliśmy do tej pory był chyba najsłabszy.