Ostatni Must seen tej podróży, ciężko było znaleźć kogokolwiek by nas zawiózł na miejsce o tej porze roku. Ilość jadowitych żmij oraz temperatura powietrza, zniechęcają do organizowania jednodniowych wycieczek. Całe nasze szczęście jedna czeska para również chciała tam zajechać.Po drodze zajechaliśmy jeszcze oglądać klasztor św. Nino czyli Ninotsminda. Na wpół zniszczony, prowadzony przez zakonnice. Przyznam szczerze, że od razu widać żeńskie klasztory po ilości zieleni i zasadzonych kwiatów.
Natsępnie udaliśmy się w stronę Azerbejdżanu, mijając po środku pustyni tylko jedno miasto. Od pewnego momentu droga z asfaltowej przechodzi w szutrową. Sama okolica Klasztoru to przepiękne i malownicze górki i pagórki, brak jakichkolwiek innych turystów sprawia, że mamy to miejsce właściwie dla siebie. Zaczynamy od rozejrzenia się po Klasztorze (wstęp bezpłatny), jednak okazuje się, że pole manewru mamy niewielkie, wszędzie tabliczki no entry. Podziwiać możemy wiec jedynie dzieciniec, jednak przyznać trzeba, że robi on wrażenie. Założył go w VI wieku Dawid, jeden z 13 misjonarzy tzn. Ojców Syryjskich, w naturalnych jaskiniach góry Garedża.
Temperatura chyba z 50 stopni. Niestety musimy podarować sobie wspinaczkę a co za tym idzie, ponoć piekny widok na Azerbejdżan, z dzieckiem po śliskim podłożu, trudno się wspinać kilka kilometrów w górę, a nie chcę wiedzieć, jak obfitujące w przygody mogłoby być zejście z takiej wysokości. Trochę przykro, ale trzeba brać siły na zamiary. Niestety. Widoki są przecudowne, półpustynie, cisza, gra żółto-czerwonych kolorów skał. Warto było przyjechać.