Wiecie już, że większość osób przyjeżdża do Siem Reap zobaczyć ruiny Imperium Angkoru, ale warto zostać w okolicy nieco dłużej, przede wszystkim po to, by zobaczyć tzw. floating villages, czyli pływające wioski na jeziorze Tonle Sap. Niewątpliwie jest to jedno z najbardziej niesamowitych miejsc, jakie widzieliśmy.By dotrzeć do pływających wiosek, najlepiej kupić wycieczkę w jednym z miejscowych biur podróży. Nie brakuje ich w centrum Siem Reap, wystarczy wejść i zamówić wycieczkę – często nawet „z marszu” na następny dzień. Zwykle wycieczki są pobieżnie opisane w folderze lub na jakimś plakacie. Nie jest to może jakiś majstersztyk organizacji i będą elementy, które mniej Wam się spodobają, ale warto! Koszt to około 20 – 30 dolarów za osobę za wycieczkę. Oczywiście, jak zawsze w Kambodży, najlepiej się trochę potargować – my za wyprawę do Kampong Phluk zamiast 60 dolarów za dwie osoby, zapłaciliśmy 40 dolarów.
Początkowo chcieliśmy zostać na noc w pływającej nocce, ale szczerze mówiąć, na całe szczęscie wróciliśmy na noc do Siem Reab. Dlaczego?
Po przyjeździe, wyjęłam z plecaka wór kredek i kolorowanek dla dzieci. Chciałam obdarować te dzieci milym drobiazgiem, ale dzieci , nie osądzając ich ani nie winiąc za takie zachowanie, okrążyły mnie i zaczęły silą wyrywać mi z rąk podarki. Były tak agresywne, że właściwie ucieklam zostawiając wszystko. Naprawdę bałam się tych 5 latków. Nie mam do nich pretensji, absoloutnie to nie jest ich wina, jednak zderzenie z taką rzeczywistością wywołalo u mnie poczucie winy i obawę, że jednak wolę wrócić na noc do miasta.
Własciwie zawsze sobie wyobrażałam biedę... ale nigdy jej nie widziałam w takiej formie. Nie wiem czy czlowiek jest w stanie przygotować się na to emocjonalnie. Przeżyłam szok. Czułam się okropnie, jakby przyjechała sobie bogata pani pooglądać biedne dzieci w zamian za zestaw kredek. Czułam tak duży dyskomfort, nie panujacymi warunkami, lecz dyskomfort spowodowany swoją próżnością., Nie wiem nawet jak to dobrze opisać, by precyzyjnie określić to dziwne uczucie. Nie czułam się lepsza, bo nie o to tutuaj chodzi. Czułam się uboższa od tych ludzi... mając wszystko w ich znaczeniu, czuję się nieszczęśliwa...a ci ludzie nie mają nic i są najszczęśliwsi na świecie.
Czasem naprawdę dobrze odwiedzic takie miejsca, choćby tylko po to, by docenic to co się ma czyli dom nad głową, bez zagrożeń ze strony natury, szczęsliwą rodzinę , dostep do opieki medycznej, wodę do picia i jedzenie w lodówce...
Z wioski ruszyliśmy nieco dalej do floating forest, czyli lasu wyrastającego prosto z jeziora. Zatrzymaliśmy się w restauracji i stamtąd ruszyliśmy niewielką łódeczką, wśród lasu mangowego. Przepięknie, naprawdę warto...
Koeljnym etapem wycieczki był zachód słońca nad jeziorem... na który czekalismy ponad godzinę... w sumie, piękny widok, ale wolałabym dlużej posiedzieć w wiosce....i przyjechać tu na ostatnią chwilę slońca tego dnia.