W czasie podróży po Iranie narodził się pomysł by pojechać do Kermanu, w celu właściwie jendym, by zobaczyć Kalut. Na początku decyzję podjęliśmy spotnanicznie... ale po drodze klnęłam jak szewc , że kolejną noc spędzam w atobusie jadąc 600 km w autobusie razem z Irańśkimi żołnierzami. Byłam jedyną kobietą w autobusie i to jeszcze cudzoziemką i innowiercą. Przyciągałam wzrok każdego, trochę się bałam początkowo tej pdróży, ale później wiedziałam już, że ten wzrok nie jest spowodowany widokiem kobiety, bardziej tym, że jesteśmy z zachodu. Szereg pytań o religię, o nasze cele podróżnicze pozwoliły nam się szybko odnaleźć na trasie. BYliśmy częstowani też wodą i chlebem. A gdy już przestaliśmy wzbudzać jakiekolwiek zainteresowanie żołnierze zaczęli grać w tradycyjnego już węża na noki.
Sam Kerman nie jest jakoś specjalnie zachwycający... ale pustynia.... pustynia była zachwycająca.... było tak ciho, że nawet wiatru nie było słychać...a gdyby moje dziecko tyle nie gadało, z łątwością mogłabym usłyszeć bicie swojego serca....
Nawet na pustyni napiliśmy się prawidzwego Heinekena od miejscowych, którzy przyjechali sobie tu na piknik.
Było po prostu cudownie.... warto było się przemęczyć kolejną noc w autobusie by spedzić zachód słońća na pustyni Kalut.