Są takie miejsca, których bym w Tajlandii nigdy nie odwiedziła, są to sanktuaria zwierząt, tygrysów, czy słoni, które zmusza się do malowania obrazków czy jeżdżenia na rowerze. takim miejscem była tez wioska plemienia Karen.
Szukając możliwości dostania się z Chiang Mai do Chiang Rai, by zobaczyć białą świątynie, najtańsza opcją było podczepienie się do całodniowej wycieczki obejmującej między innymi wiytę u Karenow.
Plemie Karen, kobiet o długich szyjach, uciekło przed wojskowym reżimem do Tajlandii. Najsmutniejsze jest to, że pozwoolono Karenom osiedlić się na tych ziemiach, ba, przyznano in nawet azyl, oraz ziemię, dano pozolenie na pracę, ale zrobiono im kilka ślicznych zdjęc na tle dżungli i wlepiono do turystycznych folderów, zachęcając turystów do zwiedzania północy.
W sumie, większość dochodow plemienia stanowi turystyka a panie zachęcają usmiechem do zdjęc, są uprzejme i miłe, co gasi sumienie przybywajac do wioski. Jednak czułam się niesmacznie...